niedziela, 9 czerwca 2013

Czerwcowe wyzwanie fotograficzne: dzień 7 (ostatni)

Ostatnim tematem Wyzwania Fotograficznego u Sen Mai jest lato. W tym roku pogoda nas nie rozpieszczała, choć wczoraj w końcu wyszło słońce. :) Ta pora roku nie kojarzy mi się jednak tylko z ciepłem. Lato to także wakacje, truskawki, rabarbar, maliny... I kwiaty.


W moim domu stoi kilka bukietów polnych kwiatów. Nie wszystkie z nich są nimi w rzeczywistości, jednak tak je nazywamy, po zerwaliśmy je na otwartych terenach - pozostałościach po dawnych działkach ogrodniczych. ;)


Dziękuję wszystkim, którzy odwiedzali mój blog i oglądali zdjęcia z Wyzwania. Przekroczyłam już tysiąc wyświetleń! :) Zbliżają się wakacje, dlatego będę mieć więcej czasu na pielęgnację tego miejsca - zapraszam Was serdecznie i tutaj, i na mojego fanpage, gdzie znajdziecie większą ilość mojej małej twórczości decoupage. Nie wiem, czy w przyszłym miesiącu uda mi się wziąć udział w kolejnym Wyzwaniu, ale w sierpniu na pewno wrócę! Swoją drogą, wpadłam na (moim zdaniem) genialny pomysł, którym pochwalę się Wam (mam nadzieję) jeszcze w tym miesiącu. :)

sobota, 8 czerwca 2013

Czerwcowe wyzwanie fotograficzne: dzień 6

To już przedostatni dzień wyzwania fotograficznego, którego tematem są urodziny. Moje przypadają w pierwszy dzień jesieni, za to kilka dni temu obchodziła je moja mama i ośmioletni chrześniak. Jednak na zdjęciu przedstawiam Wam wyciągniętą część kartek, które otrzymałam na osiemnaste urodziny. Było to już długi czas temu, ale miło było na nie spojrzeć ponownie. :)


Dzisiaj za to są urodziny Marysi z Art Attack! Wszystkiego najlepszego! Poniższe zdjęcia są z dedykacją dla Ciebie. :) Polecam Wam wszystkim jej inspirującego bloga, a przede wszystkim akcję pocztówkową, o której możecie poczytać tutaj. Ja już się zapisałam, teraz Wasza kolej. :)

piątek, 7 czerwca 2013

Czerwcowe wyzwanie fotograficzne: dzień 5

Tematem piątego dnia wyzwania czerwcowego jest coś pięknego. Piękno ma różne wymiary. Dla mnie jednak obecnie świat kręci się tylko i wyłącznie wokół jednego tematu...


Nie ma nic piękniejszego od spełniania swoich marzeń. W środę mogłam zrealizować jedno z nich i być na koncercie 30 Seconds to Mars w ramach Impact Fest Festival w Warszawie. Niesamowite emocje, nieziemska atmosfera...


Chłopaki zrobili fanstastyczne show. Brak mi słów, żeby to wszystko opisać. Życzę wszystkim (niezależnie czy słuchają One Direction, Rammstein czy koncertów szopenowskich), aby mogli poczuć to, co ja czułam przez te dwie godziny. :)

AutoStop Race: ostatnie dni w Kupari i powrót do domu ze zwiedzaniem Wiednia


1 maja 2013
Środę poświęciłyśmy odpoczynkowi w Kupari. W Chorwacji 1 maja również jest świętem narodowym, dlatego musiałyśmy wcześniej niż zwykle wyruszyć do sklepu – był otwarty tylko do 13:00. Wieczorem szykowała się główna impreza Autostop Race podsumowująca wydarzenie, dlatego szykowałyśmy się na konkretne zakupy. ;)
Wyobraźcie sobie nasze zdziwienie, kiedy podeszłyśmy do lodówki i zobaczyłyśmy… Brak towaru. Wielka lodówka i wielkie nic. Podobnie było na zwykłym regale. Autostopowicze wykupili prawie wszystkie piwa, ostały się tylko pojedyncze egzemplarze! :D Udało mi się na szczęście złapać ostatnie 1,5l piwo smakowe z półki, dziewczyny też coś poznajdowały.
Słyszałyśmy o drugim sklepie w okolicy, dlatego postanowiłyśmy go znaleźć. Szłyśmy w górę drogi poza miasto z kilka dobrych minut, aż w końcu dotarłyśmy do małego sklepu. Lodówki były pełne, ale wybór średni – przynajmniej dla mnie, smakoszki piwa smakowego. Kupiłyśmy jeszcze śniadanie i zeszłyśmy na plażę znalezionym po drodze zejściem.
O 18:30 rozpoczęła się impreza. Najpierw organizatorzy rzucili w publiczność pozostałość rzeczy od sponsorów – ludzie walczyli, by złapać pojedyncze prezerwatywy i gumy do żucia, a koło mojej głowy przeleciał pasztet z dziczyzny. Chłopak niedaleko złapał sztuczne włosy. Przeprowadzono kilka konkursów i przedstawiono zwyciężczynie wyścigu – dwie dziewczyny dotarły do celu w 18h, za co otrzymały tygodniowy rejs jachtem na Mazurach.
Po rozdaniu nagród odbył się koncert Goorala. Spotkałam chłopaka, który krzyczał, że pytał wszystkich i nikt nie wie, kim jest artysta na scenie. W sumie też go nie znałam. Mimo tego, swoim energicznym graniem szybko rozkręcił imprezę. ;)

2 maja 2013
            Rano pożegnałyśmy się z Asią i Patrycją. Dziewczyny zbierały się już w drogę powrotną, podobnie jak większość autostopowiczów. My podróż zaplanowałyśmy na następny dzień, dlatego też większość czasu poświęciłyśmy na ładowanie telefonów – nasze baterie nie były pełne od nocy w hotelu.
            W każdej łazience znajdowały się dwa kontakty. Na polu znajdowało się też kilka budek z prądem, nie wszystkie jednak działały. Od kiedy przyjechałyśmy, trudno było znaleźć wolny kontakt, a kiedy już taki znalazłyśmy – żadnej nie chciało się samej długo stać w jednym miejscu. Teraz jednak nie miałyśmy wyboru. Pół dnia spędziłyśmy siedząc przy wejściach pod prysznice i czekając.

            Popołudniu poszłyśmy ostatni raz na plażę. Celowo zboczyłyśmy trochę ze stałej drogi, dzięki czemu znalazłyśmy… Supermarket. W samą porę! Cały tydzień robiłyśmy zakupy w sklepie, gdzie prawie nigdy nie było bułek ani chleba (tylko raz udało nam się kupić podłużne bułki. Miały bardzo słodki posmak), a tutaj proszę – rozbudowany dział z pieczywem. Zaopatrzyłyśmy się na podróż, a potem rozglądałyśmy się za miejscem, gdzie mogłybyśmy zjeść obiad.
            Do tej pory w restauracji byłyśmy tylko raz, w Dubrovniku. Dwa razy żywiłyśmy się daniami błyskawicznymi. Tego dnia zdecydowałyśmy się na Portun Bistro przy głównej drodze w Kupari. Obie zamówiłyśmy pizzę z owocami morza. Była to najlepsza pizza jaką jadłam! Delikatne ciasto, rozpuszczający się ser oraz świeże kalmary, tuńczyk i ośmiornice. ;)

            Tego dnia szybko poszłyśmy spać – w końcu czekała nas kolejna podróż autostopem. Zamierzałyśmy wcześnie wstać, żeby móc wyprzedzić innych podróżnych (i szybciej wydostać się z Kupari).

3 maja 2013
            Wstałyśmy koło 6:00 rano, umyłyśmy się (po raz pierwszy w ciepłej wodzie!) i ruszyłyśmy w trasę. Za camping zapłaciłyśmy już wczoraj – 20 kun (ok. 10 zł) za dobę, za namiot. Jako pierwsza zatrzymała się dziewczyna, która nigdy nie zabrała żadnego autostopowicza, jednak widziała nas w telewizji (wracałam w koszulce ASRu), dlatego postanowiła zadebiutować. ;) Wysadziła nas przed zjazdem do centrum Dubrovnika. Stałyśmy przez jakiś czas na środku rozwidlenia dróg, próbując jak najszybciej coś złapać, byleby uciec z tego niezbyt ciekawego (a właściwie niebezpiecznego) miejsca. W końcu zatrzymał się 23-latek grający zawodowo w odmianę bilardu.

 ostatnie zdjęcie z Dubrovnika - z tarasu widokowego

            Trafiłyśmy na początek Splitu, gdzie zaczęły się nasze problemy. Kilka razy zmieniałyśmy miejsce stania, a i tak samochody mijały nas obojętnie. Straciłyśmy bardzo dużo czasu. Wydostałyśmy się z miasta przy pomocy starszego pana (Malwina zaczepiła go, kiedy próbował włączyć się do ruchu) oraz pewnej pary.
            W końcu znalazłyśmy się w tym samym miejscu, co wtedy, gdy jechałyśmy w drugą stronę – przy bramkach, gdzie rozchodziły się drogi na Zagrzeb i Dubrovnik. Spotkałyśmy inną parę autostopowiczów z ASR, dlatego wspólnie łapaliśmy okazję. Jak na złość, tym razem wszyscy kierowali się w stronę Dubrovnika (wtedy było odwrotnie). ;) Po jakimś czasie udało nam się zatrzymać mężczyznę, który zgodził się zabrać całą czwórkę do Zagrzebia.
            Dominika i jej kolega (niestety, nie pamiętam imienia) mieli zamiar spędzić noc w mieście i pojechać zamówionym busem do Pragi, skąd chcieli dojechać autostopem do Opola. My zaś kierowałyśmy się w stronę Wiednia.
            Rozstaliśmy się na drodze do Mariboru. Była 17:40, kiedy stanęłyśmy na poboczu z tabliczkami. Nic nie chciało się zatrzymać. Jakiś tir zaproponował nam podwiezienie gdzieś przed Maribor, jednak zrezygnowałyśmy – nie chciałyśmy na noc wylądować w polu. Potem nie zatrzymywałyśmy już ciężarówek. Długo później podwózkę zaproponował nam jakiś mężczyzna, który wzbudził pewne wątpliwości u Malwiny, dlatego nie zdecydowałyśmy się na wspólną przejażdżkę. W sumie okazały się one słuszne, bo kierowca zachowywał się naprawdę dziwnie (zjechał na pobocze zanim jeszcze mógł dostrzec kartkę z naszym celem, potem wrócił się na stację benzynową, a na koniec, gdy Malwina spytała go ponownie o to, gdzie jedzie, zwyczajnie odjechał).
            Zaczęłyśmy zastanawiać się nad noclegiem w motelu, który znajdował się tuż obok nas. Cena za pokój wynosiła jednak ponad 500 kun (ok. 250 zł). Podeszłyśmy więc na pobliską stację benzynową, gdzie spotkałyśmy kilka innych par z ASRu. Po chwili siedzenia na chodniku postanowiliśmy rozbić na trawie swoje koczowisko. ;)

4 maja 2013
            Wstałyśmy około godziny 6:00 i po szybkiej toalecie zaczęłyśmy łapać stopa w tym samym miejscu, co wczoraj. O 7:30 obok nas zatrzymało się auto starszego rocznika. Okazało się, że kierujący nim obywatel Bośni i Hercegowiny jedzie prosto do Wiednia! Całą drogę łączył kilka języków, starając się z nami porozmawiać. Nam kazał odpowiadać po polsku. Po drodze kupił nam też Red Bulle, mówiąc, że wyglądamy na potrzebujące energii. ;)
            Po godzinie 11:00 dotarłyśmy do Wiednia. Tam, niedaleko dworca Sudbanhof, rozstałyśmy się – Malwina złapała stopa, po czym na stacji benzynowej przesiadła się w busa do Częstochowy, ja zaś zostałam i do godziny 18:00 czekałam na busa do Wrocławia.

 "brama" prowadząca do Muzeum Historii Wojskowości

            Ograniczyłam się do zwiedzenia najbliższej okolicy. Zaczęłam od spaceru przy Muzeum Historii Wojskowości, a następnie przeszłam Schweizer Garten do Belwederu. Pozwiedzałam jego ogrody oraz sąsiadujące z nim uliczki. Znalazłam polski kościół, a nawet sklepik z polską prasą. ;) Weszłam też do jednego ze sklepów z pamiątkami, gdzie wszystkie poświęcone były "Pocałunkowi" Klimta - parasole, torebki, szale, haczyki na torebki, zapałki... Wszystko.









         Najdalszym punktem mojego spaceru była Hochstrahlbrunnen – fontanna przy pomniku upamiętniającym Armię Czerwoną. Załapałam się tam na jakąś manifestację, niestety, nie znam niemieckiego i nie wiem dokładnie na jaką...





Zwiedzanie zakończyłam we wspomnianym już przeze mnie parku.

 pomnik Fryderyka Chopina

            O 18:00 ruszyłam busem firmy Tatarczuk w kierunku Wrocławia. Obok mnie siadła Kasia, siedemnastolatka spod Kłodzka. Miała ze sobą niesamowite chrupki. W kształcie kangurków z wypukłymi brzuszkami! :)


 
O 24:00 byłam już we Wrocławiu.

czwartek, 6 czerwca 2013

Czerwcowe wyzwanie fotograficzne. Dzień 3 i 4

 Przedstawiam Wam spóźniony dzień trzeci. Wpis przygotowałam już we wtorek, ale (przyznam szczerze) porwał mnie melanż. Starałam się opublikować go przez WiFi w Polskim Busie, ale mój telefon niestety nie podołał. Mam nadzieję, że wybaczycie. ;)

Wyzwaniem wczorajszego dnia była ulubiona książka. Dla mnie jest to temat "rzeka"... Uwielbiam książki! Długo zastanawiałam się, która jest tą naj, jednak ciężko było mi się skupić tylko na jednej (a rozmyślałam nad tym długo!). Dlatego postanowiłam przedstawić Wam dwóch ukochanych autorów: Erica Emmanuela Schmitta oraz Carloza Ruiza Zafona.


To najpiękniejsze wydanie książki, jakie widziałam. "Księga o niewidzialnym" to zbiór opowieści E.E. Schmitta: "Oskar i Pani Róża", "Pan Ibrahim i Kwiaty Koranu" oraz "Dziecko Noego". Pozłacana edycja jest także wzbogacona o "Zapasy z życiem" oraz buddyjską baśń o Milarepie, która została po raz pierwszy przetłumaczona na nasz język. Wszystkie powieści są bardzo pouczające...


"Światła wrześni" i "Książę Północy" to akurat książki, które dopiero staną się moimi ulubionymi. Kupiłam je zimą, a teraz grzecznie czekają na swoją kolej (podczas roku akademickiego nie za bardzo potrafię znaleźć większej ilości na czytanie...). Książki o Cmentarzu Zapomnianych Książek (w tym niezwykle popularny "Cień Wiatru") znajdują się w bibliotece, która nie jest dla mnie w tym momencie dostępna, ponieważ pełni funkcję pokoju gościnnego. ^^

Nie wiem, kogo z nich cenię bardziej. Obaj są genialni, ale w inny sposób. Schmitt skupia się na codziennym życiu. Zafon idealnie splata realizm z fantastyką, a dodatkowo jest mistrzem języka - jego zdania pieszczą umysł. ;) Obaj autorzy są także ekspertami w nagłych zwrotach akcji. Powieści zawsze zaskakują i niesamowicie wciągają.


A na koniec chciałabym pokazać Wam książkę, którą aktualnie czytam i która zasługuje na miano ulubionej - "Zawsze o tym marzyłam" Rity Golden Gelman. O tyle wyjątkowa, że z autografem autorki. Jeszcze bardziej wyjątkowa, że niewymyślona - jest to autobiografia wspaniałej kobiety, która w pewnym momencie swojego życia postanowiła rzucić wszystko i ruszyć w świat. Od 26 lat prowadzi koczowniczy tryb życia, nie mając swojego domu, a korzystając z gościny innych. Niezwykle inspirująca i ucząca wiedzy o kulturach książka. Polecam i tą, i poprzednie przeze mnie opisane! :)

 ----------

Dzisiejszym tematem wyzwania jest zaś zrobione przez ciebie. Wykonuję biżuterię decoupage oraz z filcu, tym razem chciałam Wam jednak pokazać prezent, jaki wykonałam na Dzień Matki.


Jest to koszulka z odciskami dłoni mojej i mojego młodszego brata. Użyłam do tego farb do tkanin w sprayu. To pierwsza tego typu praca, dlatego może nie jest idealna - najważniejsze jest jednak to, że Mama jest nią zachwycona. ;)

wtorek, 4 czerwca 2013

Czerwcowe wyzwanie fotograficzne. Dzień 2

Drugi dzień wyzwania wyjątkowo z rana. ;) Dzisiejszy temat najbardziej mnie zaskoczył. Bo czy ja mam jakiś codzienny rytuał? Od razu pomyślałam o Rachel z serialu Glee, która co wieczór robi sobie specjalną maseczkę pielęgnacyjną. A co ja robię dla poprawienia samopoczucia?


Sięgam po herbatę. Dzień bez niej jest dniem straconym. Czy jest zimno, czy jest ciepło muszę wypić przynajmniej jeden kubek. Najlepiej z sokiem malinowym. Albo z cukrem i cytryną lub z miodem. ;)

A już wieczorem kolejna (i ostatnia) relacja z Autostop Race!

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Czerwcowe wyzwanie fotograficzne. Dzień 1

Czas rozpocząć kolejne, czerwcowe, wyzwanie fotograficzne u Sen Mai! :)


Dzisiejszym tematem jest pięć rzeczy, dlatego postanowiłam pokazać Wam pięć przedmiotów, dzięki którym mogę tworzyć biżuterię (i nie tylko) decoupage. Możecie to potraktować też jako wsparcie, jeżeli sami macie ochotę rozpocząć przygodę z tym rodzajem rękodzieła. :)


Podstawą jest drewno (na zdjęciu: surowa bransoletka z drewna iglastego). Następnie wybieram wzór z serwetki (tutaj: z brązowymi kwiatami i ornamentami oraz z lawendą) i naklejam go przy pomocy specjalnego kleju (słoik z białą substancją). Robię to, używając płaskiego pędzla. Aby biżuteria była chroniona przed działaniem wody i słońca, pokrywam ją lakierem (słoik z brązowawą substancją). Obecnie używam werniksu matowego, który nakładam kilkakrotnie na przedmiot, uważając na zacieki. 

Dodatkowym elementem, jaki wykorzystuje w tworzeniu, jest farba akrylowa. Nie jest to jednak przedmiot konieczny, dlatego pominęłam go na zdjęciu. ;) W moich projektach pokrywam wewnętrzną ścianę bransoletki kolorem, odpowiadającym wzorowi z serwetki.  I wychodzi coś takiego: